- 13 października 1972 roku samolot z urugwajskimi rugbystami spadł w Andach niedaleko granicy Argentyny z Chile. Z 45 pasażerów i członków załogi zginęło aż 29 osób, ale 16 zdołano ocalić.
- Uratowani spędzili na odludziu 72 dni jedząc m.in. mięso zmarłych. Pomoc sprowadzili Nando Parrado i Roberto Canessa, którzy mimo braku ciepłych ubrań i niedoboru pożywienia przeszli przez wysokie góry na chilijską stronę.
- Canessa i Parrado stali się później znanymi postaciami w Urugwaju. Występowali jako mówcy motywacyjni. Pierwszy z nich został lekarzem, startował nawet w wyborach prezydenckich. Drugi jest cenionym fachowcem od motoryzacji.
- W 2005 roku Meksykanin Ricardo Peña przypadkiem znalazł w Andach kurtkę jednego z ocalałych. Kilka miesięcy później w ramach wyprawy National Geographic przebył drogę pokonaną wcześniej przez Parrado i Canessę.
- O dramacie w Andach mówi się podkreślając, że chodziło o rugbystów, ale mało kto podaje konkrety ich poziomu sportowego. Drużyna Old Christians Club była czołową w kraju, a kilku zawodników (w tym Canessa) grało w słabej wtedy reprezentacji Urugwaju.
- Zespół Old Christians regularnie rozgrywa Puchar Przyjaźni z drużyną Old Grangonian z Chile, która w 1972 roku miała być jego rywalem.
- Lotnicze wypadki nie omijają niestety świata sportu, a na przestrzeni lat poszkodowane i zdekompletowane w incydentach na różnych kontynentach były liczne zespoły reprezentujące rozmaite dyscypliny. Los nie oszczędza potęg jak piłkarze Manchesteru United i maluczkich jak futboliści uzbeckiego Pachtakoru Taszkient. Nie odpuszcza nawet teraz przy postępie technicznym, bo przecież w obecnej dekadzie zginęli hokeiści Lokomotiwu Jarosławl i piłkarze Chapecoense. Ze wszystkich tragicznych historii na pierwszy plan wybija się ta, która okazała się częściowo szczęśliwa.
-
W Andach z 45 pasażerów i członków załogi zmarło aż 29 osób, ale 16 zdołano uratować. Brzmi prosto, lecz wcale tak nie było. Wypadałoby nawet napisać, że uratowali się sami. Po prawie dwóch miesiącach wegetacji w trudnych warunkach w górach śmiałkowie odbyli wyczerpującą podróż przez góry, by poszukać pomocy. Cała ich historia jest fascynująca także dlatego, że w połowie pobytu w górach rozbitkowie znaleźli… aparat fotograficzny i zrobili sobie zdjęcia, na których wyglądają w zasadzie jak grupa turystów. Bez podpisu trudno się zorientować, że w momencie ich wykonania przebywali na odludziu od ponad miesiąca.
W takich przypadkach czasem pisze się, że nic nie zapowiadało katastrofy, która miała nastąpić. Ale 13 października 1972 roku problemy pilota samolotu Urugwajskich Sił Powietrznych zaczęły się dużo wcześniej niż w momencie wypadku. Zła pogoda sprawiła, że w drodze z Montevideo do Santiago w Chile maszyna transportująca lecącą na mecze towarzyskie drużynę urugwajskich rugbystów musiała awaryjnie wylądować w Mendozie w Argentynie. Trudne warunki atmosferyczne i błędy pilotów sprawiły, że samolot starając przedostać się między szczytami górskimi w kierunku Chile uderzył o wzniesienie. W efekcie stracił najpierw jedno, a potem drugie skrzydło. Kadłub ześlizgnął się po zboczu i zatrzymał tuż przy granicy argentyńsko-chilijskiej. Część pasażerów zginęła od razu, niektórzy zmarli w kolejnych dniach z powodu obrażeń, a kolejne 8 osób w wyniku lawiny, która zeszła po ponad dwóch tygodniach od katastrofy. Wszyscy żyjący liczyli na to, że zostaną szybko odnalezieni, ale mogli się załamać, gdy dzięki znalezionemu we wraku radiu udało im się usłyszeć, że poszukiwania zostały wstrzymane.
-
Roberto Canessa (z prawej) i jego wybawca Sergio Catalan 30 lat po katastrofie
Nie mieli ciepłych ubrań odpowiednich do zimowych warunków w wysokich górach, nie mieli żywności i długo nie mieli też pomysłu, jak wydostać się z pułapki. Sytuacja zmusiła ich nawet do jedzenia mięsa z ciała zmarłych wcześniej kolegów. – Niewiedza dotycząca tego, kiedy kolejny raz będziesz mógł coś zjeść jest największym strachem, jaki może przeżyć człowiek – przyznał później Nando Parrado. W końcu zdecydowano, że kilka osób wyruszy na poszukiwania pomocy. Pierwsza próba była niezbyt udana, bo w trakcie nocy spędzonej na zewnątrz czterech mężczyzn niemal zamarzło. Po drodze jednak szczęśliwie trafili na pozostałą część kadłuba, w której znaleźli dodatkowe jedzenie. Dwa miesiące po katastrofie najsilniejsi ruszyli w kolejną wyprawę, do której przygotowali się tym razem trochę lepiej – mieli m.in. uszyty z materiałów pozostałych w samolocie śpiwór. Po 10 dniach podróży przez zaśnieżoną przełęcz nawet na wysokość 4670 m n.p.m. i przebyciu 61 kilometrów Parrado i Roberto Canessa wreszcie spotkali Sergio Catalana, Chilijczyka na mule. Sprowadził pomoc.
-
Z szesnastu osób, które przetrwały 72 dni i zostały uratowane 23 grudnia najbardziej znanymi postaciami stali się potem Canessa, Parrado oraz Carlos Paez Rodriguez. Cała trójka występuje obecnie (osobno, nie razem) jako mówcy motywacyjni, co nie dziwi, bo ich historia naprawdę może stać się inspiracją. Canessa powtarzał, że nie trzeba czekać na rozbicie samolotu, żeby coś zmienić. – Nie musisz siedzieć i czekać na helikoptery ratunkowe. Musisz wyjść i ich szukać. Samolot spada w najmniej oczekiwany dzień bez powiadomienia. Przeciwności przychodzą bez ostrzeżenia. I objawia się rakiem lub czymś tak przypadkowym choroba serca dziecka. Nie musisz czekać na nadejście przeciwności, aby zrozumieć, że musisz cieszyć się życiem, że musisz nim żyć w pełni być otwartym na innych. W Andach nauczyliśmy się tego z pierwszej ręki. Tam uratowalibyśmy się jako drużyna lub nikt by nie przeżył. Nie było indywidualnego zbawienia i grupa została przez to wzmocniona – mówił w jednym z wywiadów.
Ten student medycyny w 1972 roku został później lekarzem, konkretnie pediatrą kardiologiem. Pracuje w szpitalu w Montevideo. W 1994 roku startował w wyborach prezydenckich w Urugwaju, ale uzyskał niewielkie poparcie – ledwie 1645 głosów z ponad 2 milionów wszystkich oddanych. Parrado zajmował się biznesem i był kierowcą sportowym startując w wyścigach samochodów turystycznych. Jego najlepszy wynik to 8. miejsce w 1977 roku na torze w Pergusie, gdzie do pokonania było 500 kilometrów, a Urugwajczyk jechał z partnerem Alfą Romeo Alfasud. Po wielu latach startował w wyścigu klasycznych samochodów na torze w Le Mans.
Zaprzyjaźnił się z legendami Formuły 1 Jackiem Stewartem i Berniem Ecclestone’em. Jeździł bolidem Nikiego Laudy, po cichu marzyła mu się F1, ale Ecclestone wyprowadził go z błędu. – Nie jesteś tak głodny jak ci, którzy od lat próbują się tam dostać - powiedział mu Brytyjczyk. Parrado nie przestał kochać motoryzacji, był współpomysłodawcą programu telewizyjnego Vertigo poświęconego tej tematyce. Jest cenionym fachowcem od sportów motorowych, a jednocześnie wziętym mówcą. Występował z prelekcjami w wielu krajach świata. Podobnie zresztą Paez znany jako Carlitos. Ta dwójka oraz Canessa na przestrzeni lat wydawała książki poświęcone wspomnieniom i dobrze na tym zarobiła.
Nando Parrado z książką o katastrofie
Najbardziej znana publikacja powstała nie spod ich pióra, lecz jej autorem był Brytyjczyk Piers Paul Read, który już w 1974 roku opublikował „Alive: The Story of the Andes Survivors”. Nie ma niestety polskiej wersji językowej. Read rozmawiał ze wszystkimi ocalałymi i przyznał potem, że część z nich nie była do końca zadowolona z tego, w jaki sposób przedstawił ich historię. Zwracali uwagę, że z książki nie bije ich przyjaźń i wiara, które pomogły im przetrwać w górach. Publikacja zebrała jednak bardzo pozytywne recenzje, podobnie jak oparty na faktach amerykański film „Dramat w Andach” z 1993 roku. Parrado zagrał tam Ethan Hawke, a Canessę – Josh Hamilton. Parrado był głównym konsultantem filmu, a we wstępie można wysłuchać wspomnień Carlitosa Paeza.
Po kilku dekadach historia wydawała się już dobrze znana, opisana, pokazana w filmach i uczczona w muzeum w Montevideo. Ale w XXI wieku życie dopisało niesamowity epilog do zdarzeń sprzed wielu lat z udziałem meksykańskiego muzyka i miłośnika gór. Ricardo Peña w 1972 roku nie siedział w urugwajskim samolocie, ale był dorastającym w Mexico City dzieckiem. Kilkanaście lat później przeprowadził się do USA, a od końca poprzedniego stulecia mieszka w stanie Kolorado. W lutym 2005 roku Peña był właśnie świeżo po kolejnym wejściu na Aconcaguę, czyli właśnie najwyższy południowoamerykański szczyt. Podczas poprzednich wypraw w tę okolicę dowiedział się, że stosunkowo niedaleko znajduje się miejsce, w którym doszło do dramatycznych wydarzeń.
-
Stosunkowo niedaleko oznaczało kilkudniową podróż z miejscowości Mendoza busem, jeepem i na koniach. Peña i jego argentyński przewodnik zapoznali się z miejscem pamięci, a potem postanowili udać się w górę zbocza i wkrótce natrafili na pierwsze niewielkie pozostałości po samolocie, który rozbił się przecież na dziesiątki kawałków. Wspinali się dalej i dalej, co jakiś czas napotykali prawdopodobne części samolotu, a nawet elementy bagażu. W pewnym momencie Peña dostrzegł wystający spomiędzy skał niebieski materiał. Po odkopaniu go zorientował się, że to kurtka i że coś jest w środku. Zajrzał do środka i znalazł portfel z pieniędzmi i dokumentami wystawionymi na nazwisko Eduardo Straucha, jednego z pasażerów, którzy szczęśliwie przeżyli 72 dni.
Kurtka leżała około 500 metrów wyżej niż główna część samolotu, bo w trakcie lotu jej posiadacz umieścił ją w schowku, a w trakcie wypadku pęd powietrza wypchnął ją ze samolotu, który ześlizgnął się niżej. Spędziła w górach ponad trzy dekady zanim ponownie trafiła do właściciela, z którym Peña z biegiem czasu się zaprzyjaźnił. Jego związek z ocalałymi w Andach wcale nie skończył się na znajomości ze Strauchem, który nawet przygotował grafikę na jedną z płyt zespołu Los Bohemios (występuje w nim Peña). Meksykanin w grudniu 2005 roku poprowadził wyprawę, która odtworzyła trasę pokonaną przez Canessę i Parrado. Peña i dziennikarz James Vlahos uzyskali wsparcie finansowe National Geographic na ekspedycję i z pomocą Parrado oraz Canessy wytyczyli drogę, która okazała się bardziej niebezpieczna niż przypuszczali
-
O dramacie w Andach mówi się podkreślając, że chodziło o rugbystów, ale najczęściej mało istotny pozostaje poziom sportowy, jaki reprezentowali. Old Christians Club z dzielnicy Carrasco w Montevideo to 20-krotny mistrz kraju, który jednak w momencie wypadku istniał ledwie od kilku lat. Składał się w całości z absolwentów Colegio Stella Maris. Pierwszy raz mistrzostwo zdobył w 1968 roku, potem także w 1970. Planowane w 1972 roku mecze towarzyskie z Chilijczykami nie były nowością, podobne tournée zorganizowane rok wcześniej i zakończyło się wygranymi urugwajskiego zespołu.
Tyle tylko, że poziom rugby w Urugwaju i Chile był wtedy niski. W przypadku Urugwaju dużo niższy niż obecnie, gdy reprezentacja zajmuje 17. miejsce w rankingu światowym, a w krajowym związku zarejestrowanych jest ponad 10 tysięcy zawodników. – W latach 60-tych nikt w Urugwaju nie wiedział, czym jest rugby – przyznał niedawno Carlitos Paez, jeden z ocalałych. Jego kolega Roy Harley porównał ich walkę o przeżycie do sensacyjnej wygranej Urugwaju z Fidżi na MŚ w 2019 roku. – Nikt nie wierzył, że zwyciężą, a jednak im się udało. Tak samo było z nami w Andach. Rugby jest bardzo przewidywalne, więc to, co zawodnicy osiągnęli pokonując Fidżi jest imponujące – powiedział. Ostatecznie urugwajska drużyna rok temu i tak odpadła w Japonii po fazie grupowej, ale nawet sam udział w MŚ jest czymś, o czym pół wieku wcześniej nie można było marzyć.
Co prawda od inauguracji w 1951 roku mistrzostw Ameryki Południowej w rugby Urugwaj regularnie plasował się na podium, ale miało to związek z niewielką liczbą uczestników. W 1967 i 1969 roku zagrały tylko trzy ekipy, a wygrywała Argentyna przed Chile i Urugwajem. W obu przypadkach wystąpił jeden z tragicznie zmarłych w Andach Guido Magri, który brał też udział w kolejnym turnieju w 1971 roku w Montevideo, gdzie gospodarze w pięcioosobowej stawce wyprzedzili Brazylię i Paragwaj. Wśród uczestników tej drugiej imprezy znalazł się także Roberto Canessa. Po katastrofie uczestniczył w mistrzostwach w 1977 roku, a także meczach towarzyskich z Nową Zelandią i Argentyną. W 1973 i 1977 roku w kadrze grał Gustavo Zerbino, a najdłużej ojczyznę reprezentował Antonio Vizintin – aż do 1981 roku, gdy Urugwajczycy wykorzystali nieobecność Argentyny i pierwszy raz wywalczyli mistrzostwo kontynentu.
Miłość do rugby pozostała wśród ocalałych długo po zakończeniu przez nich karier sportowych. Zespół Old Christians co roku rozgrywa złożony z kilku dyscyplin sportu Puchar Przyjaźni z drużyną Old Grangonian z Chile, która w 1972 roku miała być jego rywalem. Mecze są organizowane na zmianę w obu krajach. Na boisku do rugby pojawiali się także starsi panowie, bohaterowie wydarzeń sprzed kilku dekad. W 2012 roku w 40. rocznicę wypadku po wysokiej (71:14!) wygranej ciągle pamiętających dawne sztuczki Urugwajczyków z Nando Parrado na czele w Santiago przyjął ich prezydent Chile.
|