Strona Kibiców Rugby


19:26:15
Przemysław Szyburski: To było ciągłe wołanie S.O.S i łatanie dziur.

Przed sezonem Polski Związek Rugby ukarał wicemistrzów Polski drużyn Master Pharm Rugby Łódź zakazem transferów. Długo w łódzkim klubie zastanawiano się: grać czy nie grać i zamknąć interes na cztery spusty. Ostatecznie nastąpiła wielka mobilizacja i łodzianie przystąpili do walki. Zakończyli jesienne zmagania na szóstym miejscu z dorobkiem czterech zwycięstw i trzech porażek. Dziś posiedzenie zarządu PZRugby, na którym związek zdecyduje czy utrzymać karę w mocy czy ją skrócić i pozwolić ukaranym klubom, w tym łodzianom na transfery.
Wróćmy do ligowej jesieni.
Czy to była najtrudniejsza runda w pana trenerskiej karierze?
Trener Master Pharm Rugby Łódź - Przemysław Szyburski: - Bez wątpienia. To była heroiczna, a nie normalna sportowa walka. Decyzje o przystąpieniu do rozgrywek należała ostatecznie do zawodników i oni powiedzieli: tak gramy! Jak masz zawodników zebranych w ostatniej chwili, którzy nie są w stanie systematycznie trenować, trudno myśleć o normalnej pracy. Wiedzieliśmy jakie to jest wyjątkowo trudne wyzwanie. To było ciągle S.O.S, łatanie dziur. Przed sezonem straciliśmy paru znakomitych graczy, i to na kluczowych pozycjach, choćby Michała Kępę i Dawida Plichtę, którzy wrócili do Sochaczewa. Najbardziej jestem zadowolony z tego, że się nie załamaliśmy, że jako ekipa trzymaliśmy się razem. Byliśmy jednością na dobre i złe.
W trudnej chwili zespół zamiast się rozpaść, o czym marzyło niestety wielu w polskim rugby, tylko się scementował.
Dokładnie, tak właśnie się stało. Trzymaliśmy się razem. Łatwo nie było. Nie mielimy bowiem pola manewru. Były takie moment w meczach, że widziałem, iż niektórzy nie mają już sił, a muszą zostać na boisku, bo nie ma ich na kogo zmienić. To dla trenera jest wyjątkowo ciężkie do przeżycia, gdy widzi, iż nie ma żadnego pola manewru. To pokazało, że decyzja związku nie miała nic wspólnego ze sportowym duchem walki. Narażała tylko zawodników, w tak kontaktowym sporcie walki, na ryzyko kontuzji.
Ale daliście sobie radę.
Tak, zdobyliśmy trochę punktów, ba mogło być ich więcej, ale trudno, nie wszystkie spotkania nam wyszły. Trzeba się jednak cieszyć z tego co uzbieraliśmy. Dysponując takim, a nie innym składem zrobiliśmy naprawdę dużo. Było tyle wygibasów taktycznych, że trudno je zliczyć. Jestem jeszcze młody, ale naprawdę mogłem przez te pół roku całkowicie osiwieć. Tak zawodnicy, działacze i trenerzy, w tym ja zostaliśmy podani wyjątkowej zupełnie niepotrzebnej próbie.
Czy jako zawodnik rugby drużyny Budowlanych też przeżywał pan takie ciężkie chwile?
Pod koniec lat 90 minionego wieku były takie momenty, że na wyjazdowe spotkania kompletowaliśmy skład do ostatniej chwili. Ale to było epokę temu. Nie można robić dziesięciu kroków w tył, bo to po prostu nie ma sensu. To nie powinno było się powtórzyć, a jednak się stało. Pozostaje mi tylko chylić czoła przed moimi graczami, którzy pokazali wielkie serce do walki i charakter prawdziwych, ba wyjątkowych sportowców, którym strasznie zależy na kolegach, klubie i udowodnieniu, że żadne kłody rzucane pod nogi nie są im straszne.
Zakończyliście rundę na szóstym miejscu.
Przede wszystkim mieliśmy furę szczęścia, że omijały nas poważne urazy, które zdziesiątkowałyby zespół i zmusiły nas do oddawania punktów walkowerem. Zachowywaliśmy mniej więcej potencjał z początku rundy. Nie było plagi kontuzji i to było bardzo istotne.
Zachowaliście miano niepokonanych w Łodzi.
I z tego trzeba się cieszyć. Teraz z niecierpliwości, ale strachem czekamy na to, co będzie dalej. Związek podobno uchyli decyzję o zakazie transferów, ale to musi zostać oficjalnie potwierdzone. Uważam, że kara była niewspółmierna do winy. Tak można ukarać zespół, który na przykład handlował punktami, co w rugby się nigdy nie zdarzyło, ale taka kara z powodu nierozegrania przez grupy młodzieżowe, które udało nam się stworzyć, odpowiedniej liczby turniejów to po prostu kuriozalne. To nie było po sportowemu, na dodatek krzywdzące ludzi, którzy dyscyplinie oddają zdrowie i serce. Na razie jesteśmy w zawieszeniu. Liczę na rozsądek ludzi kierujących związkiem, którzy podejmą jedyną w tym wypadku słuszną decyzję i zdejmą z nas transferowy zakaz. Pójdą z duchem dyscypliny i duchem sportu.
Co będzie jeśli związek pójdzie w zaparte i utrzyma zakaz w mocy?
Nie damy rady w takim składzie zagrać jedenastu (w tym dwóch zaległych) spotkań wiosną.. To jest po prostu niemożliwe. Strata każdego klubu to moim i nie tylko moim zdaniem wielkie osłabianie dyscypliny. Do tego związek nie może dopuścić.
Najlepszy mecz jesieni to ten wygrany w Łodzi z drugim w tabeli po rundzie jesiennej Orkanem 33:24?
Zdecydowanie. Zagraliśmy ten mecz dobrze taktycznie, z charakterem, zachowując wysoki poziom przez całe 80 minut. Jestem zadowolony nieomal z każdego naszego spotkania.. W Warszawie ze Skrą graliśmy wyśmienicie przez 70 minut. Niestety, w końcówce zabrakło nam sił i zmienników. Walczyliśmy z każdym, tylko spotkanie z Lechią nam nie wyszło. W tym jednym meczu brakowało nam pełnego zaangażowania. Trzeba jednak pamiętać, że wszyscy byliśmy zmęczeni tą wyjątkowo trudną sytuacją. Zdarzało się, że nie byliśmy w stanie przygotować planu na mecz, bo nie wiedzieliśmy do samego końca, kto może w nim wystąpić. A z drugiej strony, jak nie patrzeć jak na bohatera, na faceta, który zamienia się w pracy, ba traci niezły zarobek, po to by pomóc drużynie i zagra w sobotnim meczu. To jest coś niezwykłego, niesamowitego, wyjątkowego, nie do przecenienia.
Jeżeli decyzja związku będzie o waszej myśli to co będzie dalej?
Musimy się przeorganizować jako klub, pomyśleć o wzmocnieniu finansów czyli poszukaniu sponsorów, bo żeby skutecznie walczyć potrzebujemy z ośmiu nowych zawodników. To będzie wielkie wyzwanie przed działaczami. Nie mamy innego wyjścia - musimy stanąć na nogi, podnieść głowę i iść do przodu. Jeżeli organizacja i finanse będą na wysokim poziomie, to o stronę sportową nie będziemy musieli się martwić. My swoją robotę wykonaliśmy, teraz nastał czas działaczy.
Jednego się pana zawodnicy nie doczekali, że pojawi się pan na boisku i zagra w ligowym spotkaniu.
Gdyby sytuacja tego wymagała wszedłbym na boisku, bo nie zostawiłbym chłopaków w trudnym momencie. Gdybyśmy mieli walczyć w czternastu to na pewno wszedłbym na boisko, bo byłem wpisany do protokołu. Jeden był taki mecz z Lublinem, gdy kontuzji doznał Przemek Dobijański, że szykowałem się do wejścia, ale ostatecznie do tego nie doszło. Zrobiłbym wszystko, żeby wspomóc zawodników, ale przecież nie o to chodzi. Jestem trenerem i chcę, żeby tak właśnie już zostało.

(źródło:Express Ilustrowany)

Kategoria: Budo 2011 Aleksandrów Ł. | Wyświetleń: 346 | Dodał: Qubast | Rating: 0.0/0
Liczba wszystkich komentarzy: 0
avatar