Strona Kibiców Rugby


17:32:36
Jedna z takich kul przebiła serce młodego rugbisty, Waldemara Zajczonki.

Półwieczną już zagadką pozostaje, dlaczego 17 grudnia 1970 r., gdy Gdynia zamieniła się w poligon, Zajczonko znalazł się w środku buzującego miasta. Byli tam już uzbrojeni żołnierze, agresywni zomowcy i tłum z kamieniami w ręku, przekazujący sobie wieści o kolejnych ofiarach. Gdynia wulkanem stała się rano, około szóstej, gdy pod stocznią padły pierwsze strzały i pierwsi zabici. Zaczynał się czarny czwartek. Trudno dziś ustalić, co wśród demonstrantów robił Zajczonko, który ledwie dwa miesiące wcześniej zaczął naukę na gdańskiej Wyższej Szkole Wychowania Fizycznego (dziś AWF). Jego znajomi podkreślają, że nie był zaangażowany politycznie, nie był też chuliganem, który targające od kilku dni Gdańskiem i Gdynią niepokoje mógł wykorzystywać do ataków na zomowców.

Muzeum Sopotu zgromadziło kilkanaście pamiątek związanych z Zajczonko. Jest jego legitymacja członkowska potwierdzająca przynależność do Spójni Gdańsk, kilka zdjęć, trzyzdaniowa relacja z ligowego meczu Spójni z Czarnymi Bytom (12:12) informująca o trzech punktach zdobytych przez Zajczonkę oraz pisma z Polskiego Związku Rugby.

Bogusław Kaczmarek znał Zajczonkę dwa i pół miesiąca. Urodzili się w tym samym roku, 1950, a spotkali na studiach w Wyższej Szkole Wychowania Fizycznego. Kaczmarek do Gdańska przeniósł się z Łodzi i zamieszkał w akademiku, a Zajczonko dojeżdżał z Gdyni.

Rugbista powtarzał, że w przyszłości chce pracować z młodzieżą, stąd zapewne wybór kierunku nauczycielskiego (kultura fizyczna i sport). Z kolei Kaczmarek zdecydował się na eksperymentalny wtedy kierunek na uczelni, łącząc biologię z wychowaniem fizycznym, a i tak skończył jako trener piłkarski. Obaj mieli tego samego znajomego – rugbista Krzysztof Nader rozbijał z Zajczonką rywali na boisku, a z Kaczmarkiem studiował w grupie.

Kaczmarek, który grał w piłkę (w przyszłości w Lechii i Arce) zaczął zaglądać na treningi rugbistów. Uznał, że zajęcia z nimi będą dla niego dobrym uzupełnieniem w futbolowym przygotowaniu. Spodobała mu się szczególnie gra według uproszczonych przepisów, gdzie łączyli elementy rugby i piłki nożnej.

Zajczonki nie poznał jednak na boisku, a w studium wojskowym, jakie obowiązywało studentów WSWF. – Na szkoleniach musieliśmy mieć wojskowe ciuchy. Waldek swój ekwipunek trzymał u Krzyśka w pokoju, wpadał rano do akademika i się przebierał. O siódmej zaczynała się zbiórka. Przez kilka kolejnych godzin uczyliśmy się chociażby, jak czyścić broń – opowiada szkoleniowiec. Pamięć podpowiada Kaczmarkowi, że Zajczonko był częstym gościem w akademiku.Zapamiętał też jego ubiór. – Dzięki zagranicznym wyjazdom na zawody sportowcy chodzili najlepiej ubrani, bo mieli dostęp do niedostępnych w kraju ciuchów – przenosi nas w świat młodzieży początku lat 70. – Dodatkowo tata Waldka jako marynarz pływał po świecie, on również mógł kupować mu ubrania. Waldek kreował modę nie tylko na uczelni, ale i w mieście. Ubierał się z dużym smakiem. Był wysoki, przystojny, myślę, że na uczelni należał do ulubieńców ładnych dziewczyn. No bo też inteligentny, pogodny, uważał, że uśmiech nie kosztuje nawet centa. Aż tamtego grudniowego dnia Krzysiek Nader przybiegł do akademika z tragiczną wiadomością: Waldka zastrzelili.

Ostatni mecz rozegrał miesiąc przed śmiercią. I był to mecz wygrany. Rugbiści Spójni Gdańsk z 20-letnim Waldemarem Zajczonko na boisku pokonali Skrę Warszawa. (Źródło: Przegląd Sportowy )

Kategoria: Zawodnicy | Wyświetleń: 507 | Dodał: Qubast | Rating: 0.0/0
Liczba wszystkich komentarzy: 0
avatar